Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

Obudziłam się wcale nie rozmarzona, ale owszem orzeźwiona snem tym i uspokojona. Przesądne nieledwie wyobrażenie przywiązywałam do wspomnień moich o hrabim Witoldzie. Sen o nim wydał mi się dobrą wróżbą... cała w końcu krótka moja z nim znajomość nie byłaż tylko snem, który mi się wyśnił w porannéj porze życia i znikł, pozostawiając po sobie tylko niepochwytny i nieokreślony, ale promienisty, szlak myśli.
Na dzień dobry powiała ku mnie z okna słodka woń rezedy i spłynął na moje usta pocałunek Emilki. Porwałam się z posłania i, narzuciwszy ranne ubranie, ostrożnie uchyliłam drzwi do pokoju mojéj matki. Nie spała już i, siedząc przed źwierciadłem, usiłowała splatać swoje długie włosy, co musiało przychodzić jéj z trudnością, bo dotąd nigdy się nie czesała sama. W źwierciedle zobaczyła mnie wchodzącą, zarumieniła się trochę i spuściła oczy. Gdym się zbliżyła, patrzyła na mnie ze zmieszaniem i niespokojnością, wyraźnie wstydziła się wczorajszéj sceny i obawiała się piérwszego mego słowa. Z uśmiechem ucałowałam jéj ręce i zagadałam do niéj wesoło. Potém odebrałam jéj z ręki warkocze, które daremnie splatać usiłowała, bo i nie wprawna była, i ręce jéj drżały nieco od znużenia; uczesałam ją tak, jak wiedziałam, że najlepiéj lubi być uczesaną, i pomogłam jéj włożyć suknią. Czyniąc to wszystko, opowiadałam jéj jakieś zajmujące zdarzenie, zaszłe