Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

— To okropne! — wołała z razu — jakże ty możesz tak sama jedna chodzić po mieście? Ubliżą ci, pokrzywdzą, najadą na cię końmi, zepchną cię z chodnika!
Mówiąc to, kryła oczy w dłoniach z żalem i trwogą. Kiedy kilkanaście odbyłam już wycieczek, a matka moja przekonała się, że mogę uniknąć tego, czego się tak bardzo dla mnie obawiała, zaczęła znowu troskać się o moję dobrą sławę.
— I cóż o tobie świat powié? Jakie mniemanie powezmą o tobie ludzie, widząc cię tak ciągle zbijającą bruk miejski i samę jednę na ulicach?
Gdy wreszcie rzeczywistość pokazała, że nie mogę wyrzekać się powszedniego chleba dla nagany i podejrzenia ludzkiego, przypuszczając nawet, że te dotknąć-by mnie mogły, czego się nie spodziewałam; matka moja, zamknąwszy w sobie obawę o mój honor, zaczęła drżéć o moje zdrowie.
— Zaziębisz się, zapracujesz się — mówiła i otulała mnie futrem, okręcała szalami, wobec siebie kazała wkładać futrzane buciki; a ileż razy, gdy brałam już za klamkę, aby wyjść do przedpokoju, zwracała się do mnie pośpiesznie i, objąwszy mnie za szyję, okrywała twarz moję gorącemi pocałunkami! Zdarzało się, że przy tém niemém pożegnaniu, łzy perliły się w jéj oczach, rumieńce żalu ślizgały się po twarzy; ale téż parę razy czoło jéj nagłemi zasnuło się promieniami, na ustach zawisł piękny uśmiech,