Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie słowa wymówiła zupełnie pewnym głosem, bez najmniejszego wahania się, lub zmieszania, i patrząc na nas zupełnie śmiałym, otwartym wzrokiem. Emilka przy wzmiance, uczynionéj przez Zofią o nieuczciwym postępku Henryka, zarumieniła się silnie i łzy jéj stanęły w oczach. Zofia spostrzegła to, i wyciągnęła do niéj rękę:
— Tyś wcale nie winna temu — rzekła — wszak on i ciebie skrzywdził...
Opuściłyśmy Zofią z przykrém uczuciem w sercach. Jakkolwiek była ona z nami uprzejmą, ale nie dość serdeczną; czułyśmy, że nie należała do nas i wcale należéć nie chciała, że miała w sobie coś, z czém taiła się, co jéj nie dopuszczało do cieplejszych z nami stosunków, co nakoniec stało między nią a nami, między nią a całym może światem...
O kilkadziesiąt kroków od domu, z któregośmy wyszły, spotkałyśmy śpiesznie idącego ulicą Władysława. Postępował w stronę mieszkania Zofii, a tak był zatopiony w myślach i zapatrzony w ziemię, że minął nas, wcale nie spostrzegłszy. Uważałam, że szedł ze spuszczoną głową, i że w wyrazie twarzy jego był widoczny odcień troski, połączonéj z głębokim namysłem.
Po téj krótkiéj przerwie w jednostajności dni naszych, czas upływał znowu nadanym mu przez nas torem. Wiosna stawała się coraz piękniejszą; strumienie w ogrodach miejskich mruczały śród gęstéj