wać i, w czasie deszczu, staranniéj zaopatrywać się w parasole.
Opuszczając piérwsze nasze mieszkanie, rzuciłam pożegnalne spojrzenie na okna przeciwległéj kamienicy, w których nawykłam była widywać codziennie siwowłosą głowę starego urzędnika, rękę z szydłem szewca, stosy kartonów introligatora i błyszczące guziki studenta. Czułam już była pewną przychylność dla tych nieznanych ludzi, o których wyobrażałam sobie, że postępowali wraz ze mną po téj drodze, oblanéj światłem i napełnionéj trudami, o jakiéj to śniłam niegdyś... Ale i w nowém naszém siedlisku nie zbrakło na podobnych sąsiadach. W jednym z poblizkich domów mieszkała jakaś podeszła już kobieta z kilkorgiem wnucząt, które codziennie biegły ku miastu, udając się do szkół; w drugim od rana do nocy szyły na maszynach szwaczki; w trzecim jakiś młody artysta grywał na fortepianie w nocnych godzinach; z czwartego rozlegał się monotonny huk tokarni; w piątym, średniego wieku literat siadywał na ganku z książką w ręku i ołówkiem, którym kreślił coś na marginesach, a młoda żona jego błyskała ładną i świeżą twarzą, to ukazując się w otwartém oknie z małém dziecięciem na ręku, to pielęgnując kwiaty w ogródku.
Były to wszystko osoby obce mi i nieznane, nie mniéj jednak wewnętrzne życie tych otaczających mnie domków zajmowało mnie wielce; spostrzegałam w nich
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.