Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko w poufałém kółku. Dziś także nie była piękną, ale stała się ponętną, zajmującą, świetną nieledwie.
Kibić jéj wyszczuplała, cera, zbyt rumiana dawniéj, pobladła nieco i nabrała przezroczystości. Jasno-szare jéj oczy płonęły blaskiem rozbudzonego życia i pojętności; wargi, za szerokie i za grube, zabarwiły się najpiękniejszą purpurą i mieniły się uśmiechami najrozmaitszych odcieni: wesołości prawie naiwnéj, figlarnego dowcipu, tęsknéj rzewności. W rozmowie wznosiła oczy w górę, jak ktoś, co tęskni, modli się, lub namyśla, a ruch ten, który, umyślny i niejako wyuczony mógł-by być śmiesznym, w niéj mimowolny i z poruszeń wrażliwéj duszy płynący, nadawał jéj fizyognomii osobną, a pełną ponęty cechę. Na te błyszczące i co chwila wznoszące się oczy można było patrzéć z zajęciem i domyślać się, co one ścigały tam w górze. Marzenia, żale, poezyą, czy téż tajemne tęsknoty, niezadowolego w porywach swych, serca?
Parę godzin zeszło nam, jak mgnienie oka, w towarzystwie ożywionéj i światowéj młodéj kobiety. Wracała z zagranicy, gdzie przepędziwszy kilkanaście miesięcy, stęskniła się do kraju i do swoich i przyjechała, aby stale w W. zamieszkać.
— Na wieś nie pojadę — mówiła — chyba na jakie parę tygodni tylko; boję się wsi, jak czyśćca, bo pamiętam, jakem się tam nudziła, będąc panną.