Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

ła się w przestrzeń zamyślonym wzrokiem, i potrząsając głową machinalnie, wymówiła parę razy:
— Nie pojmuję dobrze tego wszystkiego!
Potém oparła głowę o poręcz fotelu, wzniosła oczy w górę i w czasie, gdy matka moja pieściła i całowała Emilkę, która przytuliła się do niéj, siedziała nieruchoma, w głębokim pogrążona namyśle. Patrzyłam na nią i z ruchoméj gry jéj wyrazistéj, zadumanéj twarzy, odgadywałam wikłające się i rozplątujące w niéj pasmo uczuć i myśli: we wzniesionych jéj źrenicach przesuwały się cienie i światła, na których snuły się tysiączne wspomnienia i porównania. W końcu ocknęła się z zamyślenia i, niby odpowiadając na własne myśli, wymówiła z cicha:
— Kto wié, czy nie pojmuję? kto wié, co lepsze?
Zamglony potém wzruszeniem wzrok zwróciła na siostrę i, powstając, rzekła:
— Rób jak chcesz, Emilko! nie jestem do tego stopnia szczęśliwą, abym cię przemocą nakłaniać miała do takiego, jak mój, sposobu życia. Żyj jak chcesz... próbuj téj nowéj drogi, która mi z razu tak dziwną się wydała, a może postępując nią, dojdziesz do tego, do czego my, światowe kobiety, nigdy bodaj nie dochodzimy...
Rzekłszy to z prawdziwą dobrocią i czułością serca, przyklękła przed moją matką, dziękując jéj za opiekę i pomoc, udzieloną jéj siostrze. Długo trwające jednak rozrzewnienie nie leżało w jéj naturze.