czywszy, opuściła twarz na obie dłonie i parę westchnień wydobyło się z jéj piersi. Na to szczególne uniesienie młodéj kobiety patrzyłam ze zdumieniem i smutkiem zarazem. Ostatni wyraz szczególniéj, posępnym wymówiony tonem, dziwnie brzmiał w jéj purpurowych ustach i sprzeczał się ze świeżością i zdrowiem jéj postaci.
Nagle Zenia opuściła ręce i ukazała nam twarz śmiejącą się i rozpromienioną. Poskoczyła do Emilki i zawołała:
— Tak, tak, ty musisz wyjść za mąż! znajdzie się sposób na wszystko! dam ci posag z majątku Michała...
Emilka zarumieniła się.
— Moja Zeniu — rzekła — nie zastanowiłaś się nad tém, co powiedziałaś. Alboż masz prawo rozporządzać funduszem twego męża? Alboż ja-bym cokolwiek przyjęła od szwagra, który i tak nie wziął z tobą żadnego posagu?
Zenia znowu była pobitą.
— No — rzekła, rzucając się na fotel — jesteś, jak widzę, uparta, a przytém tak rozsądna, że zawsze zwyciężyć mnie umiesz. Nie mogę jednak pogodzić się z myślą, abyś została starą panną i przez całe życie kleiła pudełka.
Emilka przysunęła się do niéj i po swojemu, to jest z cicha i łagodnie, zaczęła ją przekonywać, iż przyszłość, jaka ją czeka, nie jest tak straszna, jak-by
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.