Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

się napozór wydawać mogło, i że zresztą jest ona już do niéj zupełnie przygotowaną. Zenia sprzeczała się, niecierpliwiła, całowała siostrę, odwracała się od niéj z gniewem, nareszcie umilkła i słuchała słów Emilki, tak, jak wczoraj, powtarzając: — Nie pojmuję! nie pojmuję! — to znowu wstrząsając głową z namysłem i mówiąc do siebie: — Kto wié, może zresztą i pojmuję! może to i lepsze?
W czasie téj rozmowy dwóch sióstr, nie odzywałam się ani słowa, nie mogłam wbrew memu przekonaniu popierać Zeni, a stawać po stronie Emilii, nie chciałam odbierać jéj samodzielności i wywierać wpływu na jéj zdanie i postanowienie.
Nie biorąc więc żadnego udziału w rozmowie, rozglądałam się po pokoju. Był to bardzo ładny gabinet, jak zwyczajnie wszystkie gabinety młodych i światowych kobiet, błyszczący od zwierciadeł i napełniony mnóztwem kosztownych fraszek. Jeden wszakże przedmiot zwrócił wyłączną moję uwagę. Niedaleko kozetki, na któréj siedziałam, pod oknem stało wykwintne damskie biurko z różanego drzewa, a na niém leżały papiery różnych kształtów, całkiem zapisane, wpółzapisane, złożone w kształt zeszytów, lub tu i owdzie porozrzucane w osobnych, powiewnych ćwiartkach. Z boku zaś były trzy spore książki, oprawione w błękitny i ponsowy aksamit; ta, która leżała na wierzchu, miała na okładce złotemi literami wyryty napis francuzki: „Poesie”. Przypatrywałam się