Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

w kolebce! wtedy matka moja zapłakała-by nade mną!”
Podniosłam znowu wzrok na Zenię, ale nie miałam już do uśmiechu ochoty; bo, lubo niebieska materya jéj szlafroczka nie była wcale podobną do ciężkiego krzyża, włożonego na barki, ani błyszczący jéj gabinet do grobu niczyjemi niezroszonego łzami, to jednak w tém rozmarzeniu się młodéj kobiety była bolesna jakaś strona. Zenia przestała w téj chwili rozmawiać z Emilką, i sparłszy skroń na różowych palcach, zamyślone oczy utkwiła w środkowy rysunek sufitu. Nie wyglądała zaprawdę na kobietę o wyschłém od cierpień licu i gotującą się do spoczynku w grobie, ale po raz piérwszy, gdy siedziała w téj postawie, spostrzegłam w jéj oczach pewien wyraz znużenia i istotnéj tęsknoty.
Wzięłam do ręki książkę marzeń i odkryłam ją na karcie, noszącéj tytuł: nieznany. Pod tytułem była wyrysowana ołówkiem piękna głowa młodego bardzo mężczyzny, o długich gęstych włosach, ściągłéj marzącéj twarzy i wielkich południowych oczach. Można było w niéj poznać naprędce naszkicowany portret jakiegoś Włocha. U dołu portretu napisane były te słowa:
„Gdzie jesteś ty, który raz tylko jeden ukazałeś się moim oczom i zniknąłeś, jak piękne, senne zjawisko? Źrenice moje odbiły cię w sobie i obraz twój przegląda się już w nich wiecznie, jak słońce