Mimowoli rzuciłam okiem na księgę marzeń, która leżała przede mną, otwarta na stronicy, przyozdobionéj portretem pięknego Włocha, i pomyślałam, że zaprawdę powierzchowność nieznanego musiała wiele zyskiwać na sąsiedztwie z panem Michałem. Gdy podniosłam oczy, zobaczyłam twarz Zeni z naiwnym niemal uśmiechem zwróconą ku mężowi. Położyła rączkę na jego ramieniu i rzekła swoim dźwięcznym, pieszczotliwym nieco głosem:
— W samę porę przyszedłeś tu, Michasiu...
Michał błysnął rozradowanemi oczyma i dwa razy pocałował rączkę na jego ramieniu opartą, przy czém własna jego ręka nie zaniedbała uczynić kilku koniecznych poruszeń.
— Przyszedłeś w samę porę — ciągnęła Zenia — potrzebuję twojéj pomocy i wzywam cię, abyś rozstrzygnął sprzeczkę pomiędzy mną a Emilką...
Tu do reszty rozradowany Michał przerwał mówiącéj pocałunkiem w rękę.
— Ale dość już tego! jeżeli mi tak ciągle będziesz przeszkadzał, nigdy nie skończę mówić! — zawołała Zenia z pół figlarném, pół kapryśném nadąsaniem.
— Nie będę już, nie będę, mój aniołku — wymówił Michał, wpół uradowany, wpół przestraszony jéj lekkim gniewem.
— Michasiu! — rzekła Zenia, lekko uderzając
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.