Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

się, że mówiłam jak dziecko... rosa i marzenia nie wystarczają biednemu sercu, drżącemu w przestworzu, a bohaterskich kochanków, którzy-by z daleka chcieli tylko wzdychać...
— Niéma na świecie — dopowiedziałam z mimowolnym uśmiechem.
— Niéma — jak echo powtórzyła Zenia, patrząc ciągle w księżyc. Z gniewem zacisnęła ręce i zawołała: — Ci mężczyzni są wszyscy tacy prozaiczni, materyalni, zuchwali... Jak tylko pokażę któremu z nich moje serce, zawieszone na promieniu księżyca, zaraz okazują chęć ściągnięcia go na ziemię... Żaden nie umié marzyć, wzdychać, poświęcać się i cierpiéć w milczeniu...
— A ty, Zeniu, nie pozwolisz nikomu zdjąć swego serca z tego promienia i ściągnąć go na ziemię... nie prawdaż? — z pośpiechem pełnym niepokoju zawołała Emilka.
Zenia potrząsnęła głową. — O, nikt go ztamtąd nie zdejmie i nie ściągnie na ziemię...
— Ja to uczynię, mój aniele — zabrzmiał za nami miękki i łagodny głos Michała.
Zenia drgnęła i zwróciła wzrok z księżyca na twarz męża, który uśmiechał się wesoło i patrzył na nią z czułością.
— Cóż to? Michasiu — zawołała na-pół z wymówką, na-pół z trwogą — podsłuchujesz nasze rozmowy!