Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko ona nie lekceważy nas, dlatego, żeśmy teraz... żeśmy teraz ubogie...
Przy ostatnim wyrazie widocznie połknęła łzę, któréj nie chciała mi pokazać. Z całą wymową, na jaką tylko zdobyć się mogłam, przekonywałam moję matkę, że omyliły ją spostrzeżenia, na Zeni uczynione; że, przeciwnie, była nam nadzwyczaj przyjazną, a dla mnie, jak nie może być więcéj, wylaną i serdeczną. Słuchała mnie, wzroku nie odrywając od ziemi.
— Wszystko to być może — rzekła w końcu; — nie chciała-bym jednak, abyś bardzo się narzucała ze swą obecnością i przyjaźnią dawnéj towarzyszce, z którą teraz dzieli cię taka różnica majątku i towarzyskiego położenia. Bogaci ludzie, moje dziecko, myślą zwykle, że wielką łaskę wyświadczają uboższym od siebie, jeśli zachodzą z nimi w bliższe stosunki; a spodziewam się, że własna duma nie pozwoli ci takim kosztem podtrzymywać stosunku twego z Zenią.
Bolały mnie bardzo te słowa mojéj matki, bo naprzód widziałam w nich niesprawiedliwość, wyrządzoną Zeni, która, bądź co bądź, miała serce bardzo proste i dobre, a od wszelkiéj pychy była zupełnie wolną; następnie wiedziałam, iż są one objawem miłości własnéj, do tego stopnia zranionéj, że odbierała jéj zwykłą trafność i sprawiedliwość sądzenia o rzeczach i ludziach.
Po chwili namysłu rzekłam:
— Moja mamo, czyliż sama, będąc bogatą, gar-