korzonym, smutnym, schorzałym, może i złamanym pracą, przedsięwziętą nad siły. Tymczasem przedstawił się jéj, jako prawdziwe wcielenie życia, energii młodzieńczéj, wiary w przyszłość i w siebie, czerstwego zdrowia ciała i duszy. Z przeszłości pozostała mu tylko zewnętrzna ogłada, w świecie, w jakim wychował się, nabyta, i jeden wdzięk więcéj jeszcze dodająca jego powierzchowności.
— I zupełnie pogodziłeś się z położeniem swojém? — spytała matka moja Franusia, kiedy po długich powitaniach usiadł pomiędzy nami.
— A dlaczegoż nie miał-bym się z niém pogodzić, kuzynko? — wzajemnie zapytał Franuś, ze zdziwieniem prawie patrząc na moję matkę.
Widoczném było, że zapomniał już nawet o wyobrażeniach, jakie towarzyszyły piérwszym latom jego życia.
Przez cały wieczór byliśmy wszyscy bardzo weseli i rozmowni, oprócz mojéj matki, która z zamyśleniem przyglądała się wciąż Franusiowi. W zamyśleniu tém jednak nie było nic przykrego, bo czoło miała rozpogodzone i oczy łagodne. Z pewnéj tylko, mnie saméj znanéj, gry jéj fizyognomii, można było poznać, że cały szereg uwag i sprzecznych myśli przesuwał się po jéj głowie. — Dziwne, dziwne czasy! — powtórzyła parę razy, jakby do saméj siebie i machinalnie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.