Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

ale, gdym wstała od fortepianu, oczy jego miały blask bardzo piękny, który tym razem nie zagasł już szybko, ale oblał mnie całém morzem nieznanego dotąd wzruszenia. Gdy odchodził, nic nie rzekł do mnie ustami, ale drżący uścisk jego ręki i wyraz twarzy, z jakim popatrzył na mnie, powiedział mi tyle... tyle... że opisać tego nie jestem zdolną.
Nie wiem dlaczego, przez całą noc myśląc o tém wszystkiém, nad rankiem zapłakałam rzewnie, a gdy słońce zimowe weszło, nie zważając na chłód i wilgoć, wybiegłam do ogródka i natężyłam słuch w stronę, w któréj miał się rozledz świst lokomotywy, unoszącéj podróżnych w dalekie strony. Gdy go usłyszałam, objęłam ramionami wilgotne drzewo i znowu płakałam...
Chłód poranny, który wstrząsał mojém ciałem, i krople wody spadające na moję głowę z bezlistnych gałęzi drzew, otrzeźwiły mnie. Wróciłam do domu i piérwszy raz od dawna ujrzałam w lustrze twarz moję bladą i zmęczoną, a oczy zarumienione od łez i niespania. Starałam się, aby nikt z domowych nie dostrzegł śladów wzruszenia, jakiemu uległam. Na lekcye jednak szłam dnia tego wolniejszym, niż zwykle, krokiem, i dopiéro nieubłagany Chapsal i gammy, wygrywane przez uczennice moje, przywołały mnie zupełnie do rzeczywistości.
Wracając do domu, powtarzałam sobie: śniło mi się! i pragnęłam wmówić w siebie, że miałam tylko