twiałam cała pod wpływem zdziwienia i przykrego uczucia.
Pośród wieńca, uplecionego z cierni i głogu, zobaczyłam naprędce naszkicowany, ale zadziwiająco podobny, portret — pana Lubomira!
— Więc znowu ten deklamator! — rzekłam do siebie — i długo siedziałam zamyślona, machinalnie poglądając na ów symboliczny wieniec, otaczający długowłosą, o kobiecych rysach twarz głośnego a pustego dzwonu.
Zaprawdę, salonowy romantyk ten, o pozach pasterskich i rycerskich, komedyant, wygłaszający na scenie światowéj rolę swą, ułożoną z brzmiących, czułostkowych i kwiecistych frazesów, wielce mógł być niebezpiecznym dla młodéj kobiety, posiadającéj więcéj wyobraźni, niż zdrowego sądu, rozmarzonéj, łatwowiernéj, pędzącéj życie na ubieganiu się za wrażeniami.
Cała moja przedkilkoletnia historya z panem Lubomirem, ze wszelką wyrazistością szczegółów, przesunęła się przed moją pamięcią. Miałam-że ją opowiedziéć Zeni? Myślałam nad tém chwilę i postanowiłam, że opowiem ją, gdy nadejdzie stosowna po temu pora. Wiedziałam dobrze, jak nieraz bywa upartém marzenie kobiety wtedy, gdy ona przebudzić się zeń nie chce.
Tego dnia nie odeszłam do domu, jak zwykle, zaraz po skończeniu lekcyi, ale zostałam u Zeni na cały
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.