mu to najgorętszą miłość objawiać względem ciebie, która przecie także jesteś mężatką!
Zenia wydawała się nadzwyczajnie pomieszaną tém nowém zagadnieniem mojém.
— A! — szepnęła po chwili — jeden wyraz usprawiedliwić go może: on kocha, Wacławo!
— Bądź logiczną, kochana Zeniu — rzekłam — jeżeli pan Lubomir wyrazem tym, a raczéj uczuciem, jakie wyraz ten przedstawia, usprawiedliwia się przed samym sobą, dlaczegoż równie nie znajduje w nim usprawiedliwienia swéj siostry?
Zenia obu dłońmi pochwyciła się za głowę.
— Okropność, Wacławo! — zawołała — jaki ty masz szczególny dar wikłania wszystkiego w sprzeczności i zagadki!
— Być może — rzekłam — ale zarazem podejmuję się wyjaśnić ci te sprzeczności i rozwiązać zagadki.
To rzekłszy, przysunęłam się bliżéj do niéj, i ze wszelkiemi szczegółami, które bardzo wyraźnie uwydatnione miałam w pamięci, opowiedziałam jéj historyą Zofii i pana Władysława, w któréj tak ważną, a zgubną rolę odegrał pan Lubomir.
Gdy skończyłam opowiadać, Zenia spazmatycznie płakała, nie mogąc wymówić do mnie ani słowa.
Śród łez powtarzała tylko ciągle: — biedna Zosia! biedna Zosia! — Wkrótce jednak łzy oschły na jéj oczach i, tryumfująco patrząc na mnie, zawołała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.