kiem i co moment przesuwał dłoń po zachmurzoném czole.
Spostrzegłszy moję osobistość, przystąpił do mnie z żywością, i powitawszy mnie, jak zwykle, pocałowaniem w rękę, wymówił:
— Jakżeś pani znalazła dzisiaj moję biedną żonę?
Głos jego był miękki i łagodny, jak zwykle, tylko nieco zniżony i ochrypły, jak u człowieka, który budzi się nagle ze snu lub długiego milczenia i zadumy.
Trudno wyrazić głębokość i rzewność dźwięku, z jakim wymówił wyraz biedna. Uścisnęłam mu rękę z prawdziwém współczuciem.
— Żona pana — rzekłam — potrzebuje teraz więcéj, niż kiedy, pańskich starań i pobłażliwości.
— Tak, tak! — wymówił — wiem o tém! Dziękuję pani.
Przy ostatnim wyrazie pocałował mnie znowu w rękę i odszedł. Za cóż mi podziękował? Czy za współczucie dla siebie, jakie mógł wyczytać w moich oczach? Czy za to, żem go prosiła o pobłażliwość dla jego żony?
Gotowam była sądzić, że dziękował mi za to, iż sama byłam dla niéj pobłażliwą. W istocie, człowiek ten zdawał się wcale nie myśléć o sobie.
Stojąc na progu, widziałam, jak przeszedł długą amfiladę nieśmiałym krokiem, zbliżył się do zamknię-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.