Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

w domu Zeni, wiem tylko, że położenie moje stawało się coraz trudniejszém. Byłam jedyną jéj powiernicą, widziałam, że z zawiązanemi oczyma biegła ku przepaści i nie miałam sposobu, aby ją uratować.
Wszystkie moje przedstawienia i uwagi, otwarte nawet wypowiedzenie zdania, jakie miałam o panu Lubomirze, rozwijanie nareszcie najpiękniejszych teoryi moralnych i społecznych, jakie pochwyciłam, jako broń ostateczną, wszystko to nakoniec taki miało skutek, że wytrzeźwiało Zenię na moment, wprawiało ją w wątpliwości, oddawało na łup zgryzotom, pogrążało w rozpaczy; aż nakoniec, wobec piérwszego dojrzanego księżycowego promienia, wobec piérwszego usłyszanego przez nią dźwięku muzyki, wobec, słowem, czegokolwiek, co podrażnić mogło nerwy, lub rozbudzić wyobraźnią, znikało, ulatniało się i z tém większą siłą rzucało Zenię na pełne morze złudzeń, rojeń, łez, westchnień, jedném słowem, całéj téj gorączki, któréj była, najnieszczęśliwszą ofiarą.
Komiczną stronę tego wszystkiego dostrzegam dopiéro teraz, ale naówczas widziałam tylko tragiczną, która zaiste przeważała nad piérwszą, dla kogoś mianowicie, kto patrzył na udręczoną, a raczéj dręczącą się kobietę okiem kochającém, poważném, bardziéj usposobioném do współcierpienia, niż do śmiechu, a nadewszystko trwożnie dopatrującém końca jéj historyi, która, jakkolwiek miała ustępy, podobne