Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiemi właściwemi mu odcieniami brzmień ponurych i sentymentalnych.
— Odjeżdżam! — mówił — żelazna ręka okrutnéj konieczności oddala mnie od jedynego miejsca, na którém zbolałe serce moje znaléźć może pociechę... gorzką, rozpaczną pociechę — tak, rozpaczną! (tu głos Lubomira przybrał dźwięki nieprawdopodobnie ponure), niemniéj jednak pociechę, za jaką nie oddał-bym wszystkich skarbów téj ziemi, gdyby one były w mém posiadaniu... wszystkich rozkoszy rajskich...
Daléj nie mogłam dosłyszéć, bo głos rozpłynął się miękką falą roztkliwionego szeptu.
— Pani! — rozpoczął znowu głos po krótkiéj chwili przestanku. — O, pani! czyliż na te ciężkie dni, tęsknoty i rozpaczy nie dasz mi ani jednego słowa nadziei, pociechy, które-by było dla mnie gwiazdą, rozświetlającą grube ciemności nocy, w jaką zapadnę!
Prawdziwie, nie zważając na to, że był moim bliźnim, że zatém winna mu byłam chrześcijańską miłość i przebaczenie, życzyłam mu z całego serca, aby zapadł w najgrubsze ciemności i więcéj już z nich nie wyszedł na światłość dzienną.
Nastała chwila milczenia. Z najżywszą niespokojnością oczekiwałam odpowiedzi Zeni.
— Nigdy nie przestanę życzyć panu szczęścia —