Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

wymówiła głosem tak słabym, że ledwie dosłyszéć ją mogłam.
Śmiech szyderczy wyrwał się na te słowa z rozdartéj ponurą rozpaczą piersi Lubomira.
— Szczęścia! — śmiał się z goryczą — szczęścia! — powtórzył głosem człowieka, którego żywcem zakopują do ziemi — o pani! straciłem wszelką jego nadzieję. Dusza moja chora... jedna tylko na świecie jest ręka, która uzdrowić ją zdolna; niestety! ręka ta należéć do mnie nie może...
Tu nastąpiło kolosalne westchnienie piersi, w któréj chora dusza obrała swe siedlisko; potém była znowu chwila milczenia, i znowu ozwał się głos złamany boleścią, przechodzącą niemal siły nietylko pojedynczego człowieka, ale nawet całéj ludzkości, zebranéj do jednego miejsca.
— Tak, pani! fale życia unosiły mnie po szerokim oceanie świata i byłem, jako łódka bez kierowniczego wiosła, jako okręt, pozbawiony masztów swych i busoli. Podobny do wędrowca, zbłąkanego na piaszczystych wydmach pustyni, spragniony wszystkiego, co piękne i dobre, spragniony miłości prawdziwéj, wielkiéj, namiętnéj, szukałem niespokojnym wzrokiem oazy, na któréj-by spocząć mogły oczy moje i serce...
Zerwałam się z krzesła na równe nogi. — Wielki Boże! — zawołałam w duchu — a toż słowo w słowo to samo, co prawił mi przed kilku laty: ani jeden