wyraz nie został wyrzucony, ani jeden dodany! Apostrofa zachowała się w pamięci tego człowieka tak cała i nienaruszona, jak owoc na zimę zachowany w occie!
I gdyby tam za ścianą nie siedziała biedna przyjaciółka moja, blada, znękana, oszukiwana, najbezczelniéj uwodzona, i gdyby mnie serce nie bolało bardzo nad jéj upokorzeniem, jakiego sama nie czuła, nad smutną rolą, jaką bezwiednie odegrywała, parsknęła-bym w owéj chwili głośnym, niepohamowanym śmiechem!
Lubomir mówił daléj:
— Ale przyszła chwila, w któréj oczom moim ukazał się kwiat czarownéj piękności, serce moje ujrzało i odgadło upragnioną oazę... — Było to znowu wierne powtórzenie słów, wyrzeczonych do mnie przed kilku laty. Po tym nowym popisie zadziwiającéj pamięci, jaką posiadał, Lubomir milczał chwilę, jakby zbierał wszystkie swe siły na wyrzeczenie jakiegoś wielkiego, czy ostatecznego słowa, aż w końcu wymówił z wybuchem przerażającéj rozpaczy w głosie:
— Biada mi! na oazie téj osiadł kto inny; dla mnie zostały drogi cierniste, wiodące do blizkiéj... mogiły!
Był to koniec apostrofy, ułagodzonéj według okoliczności. Nastało parę minut milczenia.
— Panie! — ozwał się po chwili cichy i drżący
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.