rem. Patrzyła na mnie szeroko otwartemi oczyma, a gdy skończyłam mówić, zaśmiała się z przymusem i rzekła:
— Jak widzę, Wacławo, omyliłam się na tobie. Miałam cię za osobę nieprzystępną żadnemu kłamstwu, tymczasem widzę, że dla wyleczenia mnie, jak powiadasz, z moich złudzeń, jesteś zdolną skomponować podobnie potworną historyą...
Słowa te lepiéj, niż wszystko, dały mi miarę o sile wrażenia, jakiemu ulegała. Pomimo całego współczucia, jakie miałam dla niéj, widziałam, że rola moja była zupełnie skończoną, i że nic a nic poradzić nie mogłam przeciwko złemu, które ją unosiło.
— Skoro więc mnie nie wierzysz — rzekłam — niech między nami nigdy więcéj mowy o tém nie będzie.
— Bardzo dobrze — odpowiedziała Zenia z porywczością i stanowczością kobiety, która w każdym, kto nie schlebia jéj urojeniu i pragnieniom, gotowa jest widziéć swego śmiertelnego wroga.
I w istocie mijały dnie, a Zenia nie zwierzała się już wcale przede mną. Mało zresztą ją widywałam, bo więcéj, niż kiedy, zajmowały mnie uczennice moje, które tak prędko już opuścić mnie miały.
Nie wiedziała-bym nawet o tém, czy Lubomir wrócił lub nie ze swéj wycieczki, gdyby nie Emilka, która, będąc parę razy u Zeni, słyszała o tém, że jest
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.