Trzymając ją w mém objęciu, drżącą i rozpłakaną, gdy wymawiała te wyrazy, czułam, że piérwszy raz myśl o śmierci nasuniętą jéj została nie przez rozbujałą wyobraźnią, ale przez głęboką boleść serca, żałującego i strwożonego.
Pewnego dnia nakoniec, gdy Zenia, zupełnie już zdrowa, wyszła do bawialnego pokoju i z haftem swym w ręku usiadła pomiędzy mną a Emilką, wszedł Michał. Powitał nas, jak zwykle, ale nie mogłam nie spostrzedz, że bladość jego twarzy większą była dnia tego i zwiększył się także wyraz stanowczości, jaki od pewnego czasu spostrzegałam w jego oczach.
Usiadł naprzeciw nas i zamienił z nami kilka powszednich frazesów. Przez cały czas nie odrywał wzroku od Zeni, która trzymała oczy spuszczone na robotę.
— Jakże się dziś czujesz, droga Zenono? — ozwał się w końcu do niéj, (od czasu jéj choroby nie wymówił ani razu jéj imienia dawnym, spieszczonym sposobem).
— Zupełnie dobrze — odpowiedziała Zenia, nie podnosząc oczu.
— Czy tylko zupełnie dobrze? — powtórzył pytanie Michał, bacznie się w nią wpatrując.
— Zupełnie — powtórzyła.
Zdaje mi się, że stłumił westchnienie, powstał, przeszedł się parę razy po pokoju, stanął naprzeciw
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.