— Ach! gdyby dziecię moje żyło! — westchnęła Zenia i łzy błysnęły w jéj źrenicach. — Gdyby dziecię moje żyło — powtórzyła — nic podobnego nie zaszło-by pomiędzy mną i Michałem. Byłam tak szczęśliwą, gdy je miałam!
Matka moja, obecna naszéj rozmowie i uwiadomiona przez Zenię o wszystkiém, co się jéj tyczyło, uśmiechnęła się żartobliwie i powiedziała, że jest pewną, iż ujrzy Zenię za jakich lat kilka, otoczoną całym wieńcem jasnowłosych główek i rumianych, pyzatych twarzyczek. Na co Zenia zarumieniła się, zaśmiała, spuściła oczy, ale nie powiedziała wcale, że matka moja fałszywym jest prorokiem.
Przestała bywać w świecie i całkiem prawie opuściła światowe swe znajomości. Cały czas przepędzała z nami i mówiła Emilce, że teraz doskonale już ją rozumié, bo i sama, gdy tylko z mężem odjedzie na wieś, myśli oddać się zawzięcie gospodarstwu: „aby przecie coś robić i zrobić w tém życiu.”
Im więcéj zbliżał się, upragniony przez Zenię, koniec miesiąca, tém zdawała się weselszą i zdrowszą. Rumieniec odkwitał na jéj twarzy, siły wracały, rzeźwo i z ochotą gotowała się do wyjazdu z miasta, wynajdowała mnóztwo sposobów prędszego przepędzenia czasu, dzielącego ją od dnia pożądanego, ale nie spostrzegłam, aby choć raz zajrzała do księgi Marzeń lub Łez.
Pewnego dnia wyszłyśmy na przechadzkę. Słońce
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.