rozmowie o biednéj Helenie, na wspominaniu różnych chwil, jakie z nią przepędziłyśmy niegdyś. Zenia była tak poważnie i rzewnie nastrojona, jak nigdy.
— Kto wié? — rzekła w zamyśleniu — żebym daléj prowadziła podobny sposób życia, jak przez te kilka lat ostatnich, może-by i mnie spotkała taka śmierć wczesna.
— Być może — odrzekłam — i zdaje mi się, że niedaleko byłaś już od tego. A jednak nie Helena to z nas najnieszczęśliwsza... — Zenia odgadła myśl moję. Obie jednocześnie pomyślałyśmy o Zofii i wymówiłyśmy jéj imię. Czyliż i tamta umarłą nie była, lecz srożéj stokroć, bo za życia, w młodości kwiecie!
— Okropność, Wacławo! — zawołała nagle Zenia, obie ręce podnosząc do czoła — gdy pomyślę że gdyby Michał nie był tak szlachetnym, nie kochał mnie tak poczciwie i nieograniczenie, może-by i mój los podobnym był do losu Zofii... o, gdy pomyślę o tém...
Zatrzymała się blada i drżąca, ale oczy jéj, obok przestrachu, jaki w niéj ta myśl wzbudzała, błyszczały niewymowném poczuciem szczęścia.
— Gdy pomyślisz o tém — spytałam zwolna, patrząc w jéj oczy, — to cóż?
— To czuję się uniesiona radością, że się już skończył ten miesiąc nieznośny, i że mam już prawo napisać do niego: „przyjedź, abym ci powiedziéć mogła, jak kocham cię i jak ci wdzięczną jestem”.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.