li, w któréj kończy się szereg wszelkich obrazów tego życia...
Przez lat kilka pracując ciężko i nieustannie, poczuwałam rodzaj przykrego niemal zdziwienia na widok dni, z któremi mogłam czynić, co mi się podobało. Nie czułam jednak pustki w życiu, bo mi ją zapełniały te światłe obrazy, które wnet obstąpiły mnie rojem, barwy swe rozpościerając i na błękitném pogodą letnią niebie, i na białych ścianach mego pokoju, i w głębokich nurtach wartkiéj rzeki, i na szczytach gór złocisto pomalowanych słońcem, i w przezroczystéj atmosferze, przerzniętéj smugami oślepiającego światła, i na żaglach obłoków białych, rozpostartych w górze, i w snopach księżycowych promieni, drgających po uroczém kwieciu ogródka, i w migotaniu gwiazd złotych, zaglądających mi w oczy, gdym usypiała.
Gdy, zajęta dobrem i szczęściem ukochanych moich, obarczona pracą, któréj zdjąć z siebie nie miałam prawa ani na chwilę, zatapiałam się cała w rozważaniu treści ksiąg, stosami wkoło mnie leżących, i umysłów młodych, co obok mnie wzrastały, byłam pewna, że nigdy już nie będę się zatrzymywała nad brzegiem rzeki szumiącéj, aby długo, długo patrzéć na jéj fale, w niezmordowanym płynące biegu, i zapytywać je, co widzą w swéj podróży, co posiadają na dnie, co unoszą ze sobą, co mówią łagodnym szeptem swym wtedy, gdy wszystko koło nich senne i marzące,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.