Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak patrzyłam teraz na ptaki wędrowne i zazdrościłam im szerokiego polotu ich skrzydeł.
Byłam pewna, że nigdy już nie zejdę do ogródka, aby tam narwać pęk kwiatów różowych i białych, i nie pójdę do zwierciadła, aby ustroić się w te kwiaty i uśmiechnąć się na widok, że jestem piękna w tym stroju, i westchnąć potém, sama nie wiedząc dobrze czemu, i zamyślić się i uśmiechnąć się raz jeszcze, i westchnąć znowu, i ręką ciężką powyjmować kwiaty z warkoczów, a potém patrzéć na nie, jak więdną smutnie, i w głębi, w dalekiéj głębi serca myśléć: i ja uwiędnę tak samo!
A jednak teraz rwałam kwiaty, stroiłam się w nie i wyjmowałam je z warkoczy, i łza mimowolna staczała się na uśmiechnięte moje usta.
Byłam pewna, że gdy wyobraźnia na swém kapryśném skrzydle przyniesie mi obraz babki Ludgardy, ze zwiędłą twarzą, pooraném czołem, zagasłym wzrokiem i ustami, szepcącemi wyrazy nieprzepłakanéj nigdy tęsknoty, na obraz ten potrafię zawsze śmiało spojrzéć, jak na zapowiedź własnéj mojéj przyszłości, i bez drgnienia powieki patrzéć nań i wyrzec z uśmiechem: i ze mną będzie tak samo!
A jednak teraz, gdy, patrząc w zwierciadło, zamiast własnéj postaci i twarzy, widziałam tę postać, to lice, osmucone więcéj życiem chybioném, niż nadchodzącą mogiłą, zakrywałam oczy dłońmi i nie śmiałam powiedziéć sobie: i ze mną będzie tak samo!