cy wspólnéj, jaką prowadzić będą na łonie miłości i domowego spokoju, o tém niebie, jakie na nich tak łaskawém było, o téj ziemi, na któréj im żyć tak dobrze, o wszystkiém nakoniec, co miało się złożyć na tkaninę tego ich życia, do któréj przędza snuła się z serc ich rozkochanych, jak z brylantami sadzonego wrzeciona wieszczki.
Spojrzałam na Emilkę. Nie zmieniła postawy, tylko twarz oparła na dłoni i wodziła ciągle wzrokiem po wysoko zawieszonych liściach i przez nie przeglądającém niebie, a ani razu nie spuściła go już ku ziemi i nie spojrzała na kwiaty, u stóp jéj rosnące. Daremnie patrzyłam na tę twarz łagodną i spokojną; nie widziałam w niéj cierpienia. Cicha pogoda leżała na jéj bladém czole, miłym blaskiem świeciła w oczach, a tylko w uśmiechu, który okrążał usta, było niby wspomnienie żalów, już przebytych i przepłakanych.
Położyłam rękę na jéj ramieniu. — Emilko! — rzekłam stłumionym głosem — i ty nie cierpisz?...
Zwróciła na mnie wzrok zamyślony, potrząsnęła głową i odrzekła:
— Nie!
— Jakto? — spytałam jeszcze — wszakże go kochałaś?
— Tak — odpowiedziała szeptem łagodnym — ale już dawno wyrzekłam się myśli o téj miłości i pragnę teraz tylko tego, aby oni byli szczęśliwi!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.