Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

tego, że siadywałam z nim u otwartego okna, i przypatrywałam się z rozkoszą, w jak piękne zarysy silny duch człowieczy urabia szlachetne człowieka oblicze.
I zaprzestałam także wędrownym ptakom zazdrościć ich skrzydeł szybkonośnych, bo zdawało mi się, że mnie saméj urosły skrzydła u ramion, i że potrzebuję tylko zapragnąć, aby pożeglować na nich w zaczarowaną szczęścia krainę.
Każdego ranka zstępowałam do ogródka i z pękiem narwanych kwiatów stawałam przed źwierciadłem, aby sobie niemi ustroić warkocze. Ale już ich potém nie zdejmowałam ciężką ręką, bo wnet szłam ku oknu i patrzyłam na drogę, kędy codziennie przybywało do mnie szczęście moje. A kiedy wyobraźnia na swém kapryśném skrzydle przynosiła mi obraz babki Ludgardy, patrzyłam na zwiędłe jéj lice, poorane czoło i usta wybladłe od tęsknoty, lecz, nie mówiąc już sobie z drżeniem: „i ze mną będzie tak samo!” — podnosiłam oczy ku górze i błagałam téj siły najwyższéj, która kieruje wichrami niebios i losami ludzkiemi, aby siostrom moim, wszystkim biednym, zmęczonym, samotnym, tęskniącym, wszystkim siostrom moim, co tak, jak ja, długo w gorących sercach nosiły iskry marzenia i kładły na nie przytłumiającą dłoń obowiązku i pracy — podarowała dolę promienną, mojéj podobną.