i ciężką rękę oderwawszy od atłasu okrycia, do którego zdawała się być przyrośniętą, wyciągnęła ją w stronę biura, stojącego przy przeciwległéj ścianie, Rozalia postąpiła w kierunku jéj ręki, i zwrócona do niéj z pytającą się twarzą, dotknęła wskazującym palcem ćwiartki białego papieru. Powieki choréj opuściły się parę razy w dół potakująco. Rozalia uklękła przy łożu i w sztywne palce włożyła ołówek. Nastąpiła długa chwila grobowéj ciszy, podczas któréj ręka mojéj babki tworzyła na papierze dziwaczne gzygzaki i kropki, pomiędzy któremi z trudnością zaledwie upatrzyć można było słabe liter zarysy. Z za wysokich poręczy łoża wyglądała wciąż twarz śniada i okrągła, w białym czepeczku na gładkich włosach, ale teraz nie spuszczała pobożnie powiek i nie zwierała warg z przymusem. Dwoje okrągłych czarnych oczu zjadliwie wpijało się, to w twarze nasze, to w ciężką rękę choréj, a białe zęby błyszczały okropnym uśmiechem...
Z palców choréj wypadł ołówek, ręka jéj opadła sztywnie pomiędzy bogate futro okrycia, jęknęła, znużona wysileniem i przymknęła powieki. Rozalia podniosła ćwiartkę papieru do oczu, wpatrywała się weń parę minut z wytężeniem, a potém pewnym i podniesionym nieco głosem wymówiła: świadków! Poczém położyła papier na stole i jednostajnym, powolnym krokiem, z surową i milczącą twarzą, opuściła pokój.
Myśmy zostały stojące przy łożu, wpatrzone
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.