i, kładąc dłoń na ręku choréj, pochylając się nad nią, wyrzekła podniesionym głosem:
— Babciu! przywiodłam ci świadków, których żądałaś.
Na te jéj słowa pani Rudolfowa postąpiła parę kroków, zmierzyła ją od stóp do głowy piorunującém wejrzeniem, i po raz piérwszy od chwili naszego przybycia odezwała się głosem tłumionym, podobnym do cichego syczenia zjadliwego węża:
— Słuchaj! po co mieszasz się w nieswoje sprawy? czy do ciebie to wszystko należy? Idź precz!
Rozalia podniosła powieki i wzajemnie od stóp do głowy zmierzyła matkę spojrzeniem. Ale nic nie rzekła, tylko pochyliła się nad babką i raz jeszcze powtórzyła:
— Babciu! przywiodłam ci świadków!
— Idź ztąd, wyrodna dziewczyno! — syknęła raz jeszcze pani Rudolfowa. Rozalia porywczo odwróciła głowę, twarz jéj pałała, oczy ciskały gniewem, ale na ustach wisiał uśmiech słodyczy i czoło było marmurowo spokojne.
— Matko! — wymówiła, składając ręce — czy naprawdę myślisz, że powinnam posiadać godną zazdrości moc charakteru sprzeciwiania się ostatniéj woli umierających? Czy naprawdę tak myślisz? powiedz mi, proszę cię; czy w istocie takie masz zdanie, bo ja sądziłam dotąd, że w obliczu śmierci należy
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.