Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy w zażyłych stosunkach, czuje szczególniejszy szacunek i zaufanie.
Wszyscy skłonili się w milczeniu i z uszanowaniem. Parę minut znowu cisza trwała głęboka, aż babka moja z niezmierném wysileniem, które znamionowało niezgasłą jeszcze dawną siłę jéj woli, oparła dłoń o poduszki łoża, a wsparta na niéj, dźwignęła się do połowy i usiadła. Różowe plamy, wysileniem sprowadzone, zabarwiły znowu jéj białe policzki, oczy błysnęły z dawną mocą, głowę wyprostowała i podniosła dumnie. Zdawało się, że tuż, tuż przemówi dawnym swym głosem dźwięcznym, wyniosłym, nakazującym. Ale daremnie wargi jéj poruszały się i pierś pracowała, aby wydać jakiekolwiek zrozumiałe dźwięki. Wyszło zeń tylko parę brzmień głuchych, rażących, podobnych do tych, jakiemi odzywają się ludzie niemi. Na chwilę dumną głowę oparła na piersi, pracującéj ciężkim oddechem, ale wkrótce podniosła ją znowu i z oczyma wlepionemi w Rozalią, wyciągnęła trzęsącą się rękę w stronę, w któréj stało biuro. W téj saméj chwili pani Rudolfowa wysunęła się z za firanek i stanęła tak, aby zakryć przedmioty, znajdujące się we wskazaném miejscu. Ale po ustach Rozalii przebiegł pogardliwy uśmiech. Postąpiła parę kroków i, kierowana ciągle wzrokiem i ręką babki, położyła dłoń na niewielkiéj, srebrem inkrustowanéj, szkatułce, którą przysłaniały plecy pani Rudolfowéj. Twarz babki rozpromieniła się. Powieki jéj pota-