kująco mrugnęły kilka razy. Ale pani Rudolfowa pobladła bardzo, z iskrzącym się wzrokiem i bez najmniejszego słowa pochwyciła ramię córki i z siłą, jaką tylko gniew i przestrach dać może, odepchnęła ją aż do przeciwległéj ściany. Potém żywo postąpiła i, stanąwszy naprzeciw babki, wlepiła w nią wzrok przeszywający. Oczy choréj spotkały naprzód ten wzrok śmiało i dumnie, ale po chwili źrenice zaczęły mglić się, powieki drżały, czoło marszczyło się, wargi ścisnęły się z wyrazem bólu, i z głuchym jękiem babka moja upadła na poduszki, zamykając oczy, a w téj saméj chwili na śniadéj twarzy kobiety, która przed nią stała, błysnęły dwa rzędy śnieżnych zębów. W téj nieméj grze spojrzeń, która trwała kilka sekund, objawiła się cała długa historya głuchéj walki dwóch istot, stopniowego brania przewagi niewolnika nad panem, pochlebcy nad bogaczem i ostateczne zwycięztwo płaskiéj gadziny, która oplątała stopy, rozum i wolę istoty dumnéj i napozór niezłomnéj.
Ale krótkim był uśmiech okropnego tryumfu, jaki w całym blasku ukazał zęby pani Rudolfowéj, bo hrabia Witold z chmurą na czole i wielką powagą postąpił ku biurku, wziął szkatułkę, któréj wprzódy dotykała Rozalia, a zwracając się do niéj, która jak skamieniała stała przy ścianie, gdzie odepchnęła ją matka, zapytał głośno:
— Kluczyk?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.