Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

z dziwniejszym jeszcze, lekko szyderskim, na ustach uśmiechem.
Spojrzałam na moję matkę i zobaczyłam ją tak obojętną, spokojną, zimną i dumną, jakby nic a nic nie bolała nad tém, że złoty bożek stanowczo i na zawsze uleciał od niéj. Śród ciszy ogólnéj ozwał się przytłumiony, pełen skromności, pokory i słodyczy głos Rudolfowéj:
— Bóg widzi — mówiła, splatając pobożnie ręce i okrągłe oczy podnosząc w górę, jakby nieba wzywała na świadka słów swoich — Bóg widzi, że daleka byłam od pożądania bogactw najukochańszéj ciotki mojéj, któréj śmierci nigdy opłakiwać nie przestanę (tu zaszlochała głośno), i że nie spodziewałam się wcale, aby najukochańsza ciotka moja tak hojnie łaskami swemi obdarzyć mnie chciała. Nie starałam się o to i nie pragnęłam tego, bo wiem, że jedyném bogactwem, o jakie każdy chrześcijanin starać się powinien, są cnoty i dobre uczynki, i że na Sądzie Ostatecznym nie będę zapytaną o to, com miała, ale o to, com uczyniła! Powiedziała-bym nawet, że nie zasłużyłam na te, tak wielkie dobrodziejstwa, najukochańszéj ciotki mojéj, doprawdy, powiedziała-bym, że nie zasłużyłam na nie, gdybym w ostatnich jéj latach nie była jedyną jéj towarzyszką i przyjaciółką, gdybym z całą miłością, jaką czułam dla niéj, nie pielęgnowała jéj dni ostatnich, gdybym nakoniec wtedy, kiedy pewne osoby, bliższe jéj związkami krwi