było, jak z piersi jego wydobyły się głuchym głosem wymówione słowa:
— A więc przybywasz już, postrachu dni moich, zmoro moich nocy!
Od dawna widać dni jego zakłócane były tym postrachem, od dawna snadź ta zmora śród ciemności nocy bezsennych pilnowała wezgłowia jego łoża, bo strasznie było patrzéć na tę twarz, panicznym wstrząsaną strachem, na tę ślimaczą postać, pod którą uginały się kolana...
Wszakże przestrach i sumienie nie całkiem jeszcze zgasiły w tym człowieku pochodnie jego woli. Z niezmierném wysileniem przywołał na usta uśmiech lekceważący, głowę podniósł, poskromił drżenie uginających się pod nim nóg i parę kroków postąpił ku Rudolfowi.
— Jeśli to pan do mnie stosujesz... — wymówił głosem, który chciał donośnym uczynić. Ale wnet zamilkł, zachwiał się i znowu trzęsącą się rękę oparł o poręcz krzesła, bo w téj-że chwili pan Rudolf, nie odpowiadając mu, nie patrząc nawet na niego, wydobył z pugilaresu i rozwinął arkusz, pożółkłego od starości, zapisanego papieru. Głos jego, złamany wprzódy i przytłumiony, dźwięcznie i doniośle rozbrzmiał po napełnionym ludźmi salonie, gdy czytał następne słowa:
„W biurze mojém o dwóch źwierciadłach i sześcioramiennym świeczniku, utrzymywanym przez dwie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.