Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

czyzna drgnął i głowę odwrócił. Stanęłam na miejscu, jak wryta, poznałam bowiem Agenora.
Zrozumiałam, że obecność moja mogła tu być zbyteczną, natrętną nawet, i chciałam się cofnąć, ale Rozalia spostrzegła mnie także, w mgnieniu oka porwała się z kanapy, pochwyciła moje ręce i pociągnęła na środek pokoju.
— Niepotrzebnie, o! wcale niepotrzebnie chciałaś się oddalić, kuzynko — wymówiła przytłumionym głosem — i owszem, proszę cię, abyś została i była obecną rozmowie, jaką będę miała z tym panem...
Wymawiając ostatni wyraz, rzuciła rękę w stronę Agenora i upadła znowu na kanapę, cała zrumieniona, z dziwną jakąś zaciętością w wyrazie oczu.
Agenor ukłonił mi się głęboko, ale z daleka. Był bardzo zmieniony. Schudł i pobladł, na czole miał głęboką zmarszczkę, ciemno-siwe jego oczy straciły połysk i śmiałość spojrzenia, niemniéj jednak mógł się jeszcze nazwać bardzo pięknym mężczyzną. Twarz jego, obok wzruszenia i zmieszania, odbijała w téj chwili głęboki smutek. Powieki często w dół się kłoniły, koło ust krążył wyraz cierpienia. Pomimo pozornéj wytworności ubrania, jakie miał na sobie, wprawne oko z łatwością spostrzedz-by w niém mogło coś, co zakrawało na niedostatek, lub zaniedbanie. Podróżny paletot, za szeroki nieco dla jego wychudzonéj postaci, nadawał jéj pozór opuszczenia i wyniszczenia zarazem.