Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże biedni byli ci ludzie, którzy tam w mrocznym pokoju, podmuchem przenikającego wichru owiani, łączyli usta swe, na których nie ostygły jeszcze wyrazy skarg i złorzeczeń! W téj chwili uroczystéj, w któréj jego i moje usta połączą się pocałunkiem piérwszym, obie dusze nasze razem i wspólnie podniosą się szerokiém tchnieniem wiekuistego błogosławieństwa!
Szłam z wolna, w myślach pogrążona, a im daléj za sobą pozostawiałam tę jaskrawą błyskawicę nieszczęśliwéj miłości dwojga nieszczęśliwych ludzi, tém łagodniéjszém i czystszém światłem jaśniało przede mną własne niebo moje.
Jeszcze kilka postąpiłam kroków, i wzrok mój upadł na twarz ukochaną. Stał we framudze okna i czekał na mnie. Gdy zobaczył mnie, oczy mu zajaśniały, uśmiech okolił usta, w milczeniu dłoń otwartą wyciągnął ku mnie. Zbliżyłam się, i rękę moję złożyłam w téj dłoni bez chwili wahania się, z ufnością bez granic, z miłością nieopisaną. Przyciągnął mnie do siebie i głęboko spojrzał w moje oczy.
Nie wiem, nie pamiętam, jak długo staliśmy tak przy sobie, patrząc na siebie.
— Najdroższa moja! — wymówił.
O! jakże wielkie znaczenie wyraz ten posiadał w ustach tego człowieka, dla którego drogiém było wszystko, co piękne i wielkie!
— O! jakże cię kocham! — wyrzekł raz jeszcze.