Gdy to wymawiał, zdawało mi się, że z ust jego wypłynął płomień gorący i światły, oblał mnie całą, i przeniknął nawskróś tak, że myśléć mogłam, iż w owéj chwili dusza jego spłynęła we mnie.
— O! jakże cię kocham! — powtórzyłam za nim, a wymawiając to, nie spuściłam oczu, i głos mój nie zadrżał.
I nie trzeba nam było przysiąg i przyrzeczeń, bo w wyrazie tym zjednoczyliśmy się już na zawsze.
Położył rękę moję na swojém ramieniu, i tak szliśmy razem, patrząc ciągle na siebie i stąpając po smudze słonecznych promieni, które wniknęły przez szyby i słały się nam pod stopy, niby ślubny kobierzec...
Matka moja sama jedna siedziała w wielkim salonie, niecierpliwie znać mnie wyglądając, bo z natężeniem na drzwi patrzyła.
Nie wiem, czy odgadła wszystko z wyrazu twarzy naszych, czy wprzódy już przewidywała to, co się stać miało, ale ujrzawszy nas wchodzących, podniosła się, krzyknęła lekko i wyciągnęła ku nam ramiona.
Nie rozłączając się, stanęliśmy przed nią.
— Matko moja! — rzekłam — oto mój narzeczony!
W kilka minut potém opuściliśmy Rodów, a wieczorem dnia tego, pisałam do ojca mego następne słowa:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.