Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.3 213.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

równych desek sklecona, zasłana warstwą kurzu zbieranego tu od tak dawna jak złoto i brylanty.
Zdawało się, że ręka czarnoksiężnika zgarnęła te wszystkie bogactwa i ze śmiechem szyderstwa rzuciła je w obrudzoną izbę żyda.
A żyd ten stał teraz pośrodku tego przybytku Baala z twarzą promienną dziwnemi blaskami szczęścia i dumy, z czoła jego poznikały zmarszczki, usta i policzki nabiegły różową barwą i gdyby nie siwe włosy, co mu z głowy i z brody spływały, wziąłbyś go za młodzieńca w chwili tryumfu i radości.
Kilka minut było zupełne milczenie, Graba stał nieruchomy wodząc w koło siebie oczami jak człowiek, któremu się zdaje, że śni na jawie. W końcu zatrzymał wzrok na podniesionej twarzy Wigdera i pierwszy przemówił:
— Więc te to bogactwa były przedmiotem miłości twojej, którą mi ukazać miałeś? A więc kochaliśmy jednakowo; tylko, że ja złoto rzucać lubiałem, a ty zbierać. Niczego nie nauczyłeś mnie żydzie!
W głosie jego było szyderstwo i wzgarda.
Wigder milczał jeszcze kilka sekund, usta jego zagięły się w dziwny tajemniczy wyraz. Aż zaczął mówić powoli, uroczystym nieledwie głosem:
— Mam lat dziewięćdziesiąt, dwie trzecie części życia mego, to jest więcej jak przez pół stulecia zbierałem te skarby, które dziś są ogromne; wyłożyłem na ich zebranie mnóstwo trudów, boleści i walk, a gardzę niemi i same przez się nie mają one dla mnie żadnego znaczenia. Przez lat kilkadziesiąt nie użyłem ani odrobiny bogactwa, które wzrastało wciąż obok mnie, jak woda przybywającego morza. Żyłem i żyję jak nędzarz, jem chleb czarny, piję wodę z glinianego dzbana, sypiam na gołych deskach podłogi,