Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemię; a potem go za szyję objęła i w czerstwe ogorzałe policzki wycałowała. On całował ją także.
— A co słychać mamo? Filipek zdrów?
— Zdrów, gołąbku mój, zdrów! — śmiejąc się i białe zęby ukazując, mówiła kobieta. — Rekruci już pojechali, a on nie pojechał; gdzieś go pan adwokat, daj mu Boże zdrowie, przed rewizorami schował. Został w mieście i na zimowanie do Milewa przyjdzie.
Parobczak ucieszył się tą wiadomością.
— No, to i dobrze — rzekł — a ja myślałem, że on już pojechał.
— A czemuż ty tak myślałeś? — zapytała Krystyna.
Antek za siermięgę sięgnął.
— A bo oto pismo jest do was... od niego... Jakób Szyłko dzisiejszej nocy, zaraz potem, jakeście stąd poszli, z miasta tędy jechał, do czworaka dostukał się i mnie to pismo oddał. „Do Krystyny”, powiedział — „od Filipka, sam mnie to pismo oddał i powiedział, że pilno!” — Wyszedłem za nim, żeby się rozpytać, co i jak, ale on na wóz siadł i pojechał. Do chaty przed świtem chciał wrócić, bo kobyłę wziął od pługa...
Krystyna stała jak skamieniała, list, podany jej przez syna, w ręku obracając. Nagle porwała się z miejsca i syna za siermięgę pociągnęła. Do Mikołaja pobiegła. Mikołaj wszystkim prawie okolicznym chłopom czytywał otrzymywane przez nich listy. O kilkadziesiąt kroków od zabudowań folwarcznych, do uszu matki i syna, spiesznie idących drogą, doleciały od strony karczmy wielkie krzyki i gwary.
— Tam co takiego? — mruknął Antek.
Ujrzeli gromadę ludzi, w stronę folwarku zdążającą. W tłumie rozpoznali kilku parobków folwarcznych, szamoczących się z człowiekiem jakimś, którego