tecznymi rumieńcami na tłustej twarzy i ze zbyteczną tuszą dla niewysokiej figury, nasz kochany i szanowany pan January zakochał się w dziewczynie, do czerwcowego południa podobnej, ale złamanego szeląga posagu nie mającej. Może zresztą i za wiele powiedziałem, że zakochał się, bo i wiek niebardzo był już po temu i nigdy nie należał do rzędu tych, którzy w niebieskich migdałach smakują. Ale w oko mu wpadła, podobała się, że zaś Dwory są majątkiem dobrym i nieodłużonym: dlaczegóż miałby odmawiać sobie jednej przyjemności więcej w tem tak krótkiem i utrapionem życiu ziemskiem? A jeżeli to, że się o pannę Izę oświadczył, było bardzo zrozumiałem, głupcy tylko dziwić się mogli, że ona te oświadczyny przyjęła. Byli tacy, którzy dziwili się, i tacy, którzy się martwili. Jakiś młokos, na małym folwarczynie siedzący, który szalenie się w niej kochał, tak się jej postanowieniem zalterował[1], że aby w sąsiedztwie niewdzięcznej bohdanki nie pozostać, folwarczynę sprzedał i na skraj świata pojechał. Ale to wszystko jest pustym i czczym romantyzmem. Fakt zaś tak się przedstawia, że pani Januarowa żyje sobie w Dworach, jak królowa, otoczona dostatkami, elegancyami, szacunkiem powszechnym i dworem, którego mąż jej jest pierwszym marszałkiem. Bo i to wiedzieć trzeba, że nasz rozsądny i skądinąd energiczny pan January, bardzo, bardzo zostaje pod wpływem żony; niektórzy utrzymują nawet, że cokolwiek jej się boi. Żeby się bał — nie myślę,
- ↑ Wzruszył.