No, naturalnie; ale z drugiej strony było w tem trochę kobiecego marzycielstwa. Czułości przykrzą się? — dobrze; a Dwory z przyległościami? Jakkolwiekbądź, późno w wieczór po wieczerzy, gdyśmy skończyli ostatniego na dziś roberka[1], pani Januarowa oddaliła się z salonu i, po kilku minutach powróciwszy, cała w ogniu i śmiechu przed nami stanęła. Śmiała się, a z oczu i nawet ze śmiechu iskry sypać się zdawały.
— Chcecie państwo literatkę zobaczyć? Prawdziwą literatkę? Żeby jej nad uchem wystrzelić, nie usłyszy: taka zaczytana! Dlatego to przekąski dotąd nam nie podano. Komedya! Chodźcie, państwo, chodźcie tylko, zobaczyć!
Tak bardzo prosiła, żeśmy wszyscy wstali i poszli. Pan January mruknął zrazu:
— Dajżeż pokój tylko! Co tam ciekawego?
Ale ona odpowiedziała:
— Mój Janusiu, tylkoż bez tych kaprysów! — Więc także wstał i poszedł. Przeszliśmy jadalną salę, inny jeszcze pokój, i inny jeszcze, aż znaleźliśmy się przed otwartemi drzwiami pokoju panny Róży. — Nic osobliwego. Ściany oklejone pstrem obiciem, łóżko biało zasłane pod ścianą, skrzynka pełna kluczy na komodzie, w kątku oszklona szafka z książkami... ta sławna! — i tylko jedna rzecz uderzająca: głęboka cisza. W tym domu gwarnym, od rana do wieczora rozlegającym się brzękiem szkła i talerzy, rozmowami, śmiechami, gościnnemi powitaniami, wintowymi wykrzykni-
- ↑ Partya, część gry.