— Ciekawość, co ona takiego czyta?
— Pewno coś czułego!
— »Maryo, czy ty mię kochasz, bo masz taką postać!«...
— A może Darwina[1] o pochodzeniu człowieka od małpy?...
Autorem ostatniego konceptu był szwagier pani Januarowej, która parsknęła śmiechem; ktoś inny zaśmiał się też głośno. Wtedy dopiero panna Róża, jak ze snu obudzona, drgnęła, ku nam twarz obróciła, a ujrzawszy trzódkę baranów we drzwiach stłoczoną, szybko z krzesła powstała.
— Czy czego trzeba?
— Niczego, niczego nam nie trzeba! Jesteśmy tylko zaciekawieni, w czem panna Róża tak głęboko się zaczytuje?
— Czy to »Marya« Malczewskiego?
— A może »Adolf i Marya«, czyli dwoje kochanków nad brzegiem Dniestru?
— Ej, nie! Ciuńdziewicz pewno, albo Ćwierciakiewiczowa[2].
— Poco to kuzynka wiecznie w tych książkach siedzi i tylko powód do żartów z siebie daje? — markotnie zagadał pan January.
Wszystko to mówiąc, wtargnęli do pokoju i otoczyli ją ścisłem kołem. My tylko z Idalcią zostaliśmy we drzwiach i najbliżej nas młodsza z panienek, Marynia. Tamci zaś gadali jak najęci:
— Proszę pokazać, co pani czyta!