Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Panna Róża.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę lepiej trochę nam głośno poczytać!
— Dobry projekt! Niech pani nas zbuduje panno Różo!
— Albo rozrzewni...
Ona, zrazu jak bywało zwykle w podobnych wypadkach, oblała się rumieńcem i błyskawicą strzeliła z oka; lecz zaraz spokojnie wzięła ze stołu otwartą książkę. Tylko na cienkich wargach miała ledwie dostrzegalny, ciekawy uśmieszek, który zauważyłem nieraz, a który zdawał się litościwie drwić z tych, co z niej drwili.
— Aha! przeczyta nam pani stroniczkę o Adolfie i Maryi...
— A może o sztuce mięsa z parmezanem...
— Niech państwo już cicho będą! Słuchamy!
— Słuchamy! Słuchamy!
Z takim lekkim ukłonem, z jakim zazwyczaj dobrze wychowana kobieta przystaje na objawione jej żądanie, Róża rzekła:
— Owszem. Jeżeli państwu sprawi to przyjemność, przeczytam.
I głosem zrazu cichym, potem coraz pewniejszym i nabierającym dźwięków wcale miłych i dobitnych, czytać zaczęła:

»W Tobie ja samym, Panie, człowiek smutny,
Nadzieję kładę; Ty racz o mnie radzić.
Nieprzyjaciel mój, jako lew okrutny,
Szuka mej duszy, aby ją mógł zgładzić...
Z jego paszczęki, jeśli, o mój Boże,
Ty sam nie wyrwiesz, nikt mnie nie wspomoże«.
...»Boże, przed którym tajne być nie mogą
Myśli człowiecze, w Twej stając obronie,