Przed żadną nigdy nie ucieknę trwogą,
Bo szczere serce w Twojej jest zasłonie
O, sprawiedliwy Sędzio, Ty każdego
Sprawnie obdzielasz, wedle zasług jego«...
Nie w takim to ja porządku powtarzam, co czytała, i nie wszystko, chociaż potem psalmu tego próbowaliśmy oboje z Idalcią na pamięć się wyuczyć, ale co pewna, to, że słuchając, staliśmy wszyscy, jak głąby, z gębami pootwieranemi. — Bo jakże! W pokoju cicho tak, że słychać, jak za oknem topól szumi, parę gwiazd złotych z ciemności nocnej przez szyby zagląda, ze ściany patrzy oblicze Mickiewicza, a w błękitnawem świetle kobiecina wątła i delikatna, z węzłem czarnych włosów z tyłu głowy, z książką w obu rękach, coraz śmielej i piękniej wylewa z bladych ust nuty słowika z Czarnolasu[1]... Powiadam państwu, że fetę nam sprawiła! Zabełkotaliśmy też coś ni w pięć ni w dziewięć, gdy umilkła, i wynieśliśmy się do dalszych pokoi. »Duchom naszym dała w twarz« i wynieśliśmy się skonfundowani. Tylko przy ogólnem oddawaniu »dobrej nocy«, patrzę ja, co to takiego? Zygmuś i Marynia mają jakieś takie dziwne oczy, omglone i markotne, ni to rozmarzone, ni to zmartwione.
A pan January tak, aby małżonka nie słyszała, do ucha mi szepnął:
— To ja jej tę książkę na pamiątkę po Bronku oddałem. Zaręczeni byli... a jakże! święta prawda!
- ↑ Jan Kochanowski.