pliwił się i znać było, że nawet niepokoił się trochę; widocznie jednak nie śmiał dzwonić po raz drugi. Po kilku minutach dopiero, dał się słyszeć we wnętrzu mieszkania szelest jakiś, coś nakształt powolnego i ciężkiego sunięcia po ziemi spadających co chwilę z nóg czyichś, klapiących pantofli. — Czy to ty, Adelciu? dał się słyszeć z za drzwi głos męzki, miękki jednak, nieco nosowy i nadzwyczaj energicznie litewskim, przeciągłym akcentem zaprawiony.
Usłyszawszy zapytanie to Pawełek uśmiechnął się figlarnie, poczem zbliżając usta do drzwi samych i nadając głosowi swemu brzmienie jaknajwięcej do brzmienia kobiecego głosu zbliżone, odpowiedział.
— To ja Wandalinie! otwórz!
Klucz obrócił się w zamku, Pawełek z dziecinną prawie swawolą, chichocząc bardzo cicho, usunął się aż pod ścianę, tak aby go otwierająca drzwi osoba, od razu dojrzeć nie mogła.
Otwierającą drzwi osobą był mężczyzna, lat może czterdziestu kilku, z niepomiernie otyłą postacią, owiniętą w szlafrok stary, jedwabny, wystrzępionym i brudnawym sznurem w pasie przewiązany. Trochę łysa i trochę siwiejąca głowa
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.