Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Ot i dzwonek! To Adelcia wraca albo może i Rózia na obiad przychodzi... Przepraszam cię mój drogi... lokajów u nas nie ma, pójdę drzwi otworzę...
— Ja pana wyręczę! zawołał Pawełek i zanim gospodarz domu zdołał powstać z kanapy, przyskoczył do drzwi i klucz w zamku obrócił.
— Pan Paweł! rozległy się na progu dwa okrzyki kobiece, w których jednostajnie żywe czuć było zadowolenie, z tą jednak różnicą, że jeden z okrzyków śmiały był i dość głośny, drugi cichszy i głębszem, bardzo nieśmiałem wzruszeniem drżący.
Do pierwszej izby weszły dwie kobiety: jedna średniego wieku, dość nizka, trochę krępa, z ciemną, przywiędłą twarzą, śród której świeciła para oczu piwnych, bystrych i poczciwych; druga młodziutka, 18-to letnia może, smukła, szczupła, bladolica, z czarnemi długiemi rzęsami rzucającemi smętne cienie na ściągłe, delikatne policzki. Obie były nadzwyczaj skromnie ubrane w ciemne, wełniane sukienki, tylko że gdy starsza niosła na ramieniu spory kosz zamknięty, a na głowie miała zarzuconą dużą ciepłą chustkę; ciemne warkocze drugiej zdobił skromny kapelusik