Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

łokciami o poręczę wschodów i zakrywając twarz obu dłońmi, zawołał do siebie:
— Że ja też tym dobrym, zacnym, biednym ludziom dopomódz nie mogę! że ja też niemogę ją wyrwać z tej przeklętej tytuniowej fabryki! I nie módz nawet nic jej okazać, ust swoich pilnować, aby przy niej niepotrzebnego słowa nie wymówić! nie śmieć nawet spójrzeć na nią inaczej, jak z chłodną przyjaźnią, aby ją bardziej jeszcze nie przywiązać do siebie, aby grzechu jej cierpień na sumienie nie wziąść! Patrzeć na nędzę jej rodziców i nic nie módz, aby jej zaradzić. Módz posiadać jej serce i wyrzekać się go! O! czyż być może aby tak było zawsze! aby takim los mój musiał być już koniecznie!
— Nie, dokończył Pawełek monolog swój czyniąc już pierwsze kroki na ulicy, nie; tak być nie może i nie powinno! Bodaj czy ta stara wiedźma Jenerałowa nie miała słuszności! bodaj czy mi za radą jej pójść nie należy!
Chmurny i zamyślony Pawełek wrócił do pałacu hr. Światosława, gdzie na wschodach już powiedziano mu, że pani hrabina bardzo pilnie go potrzebuje i poleciła służbie natychmiast go do siebie, gdy wróci z miasta, przywołać.