Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

ła się dla wszystkiego co ją otaczało, tak obojętną, że patrząc na nią jak siedziała na fotelu, pochłonięta całkiem i ukryta przed światem wysokością jego poręczy, ze złożonemi nieruchomo na błękitnej jedwabnej sukni rękami, z pochyloną głową i spuszczonym ku ziemi wzrokiem, możnaby rzec, możnaby rzec doprawdy, że o bluźnierstwo! Księżniczka jakkolwiek zrodzona i wzrosła w atmosferze pałaców, czuła się śród niej nie na swojem jakoś miejscu, że gryzła ją nuda jakaś olbrzymia i przejmowała na wskroś pustka szkaradnie chłodna, że była ona po prostu — pomimo niezaprzeczonego wyłączania się wzajemnego dwu następujących tu wyrazów, — nieszczęśliwą księżniczką.
Rozmowa księżnej matki z hrabiną Wiktoryą nie zdawała się ją zajmować w najmniejszej mierze. Nie ożywiła się ona ani trochę w chwili gdy dwie damy mówiły o wielkim, prześwietnym balu baronowej K. ani gdy następnie przeniosły się one duchem pomiędzy wyniosłe ściany katedralnej świątyni i opowiadały sobie wzajem o piorunującem wrażeniu, jakie wywarła na nie obie słodka i miodopłynna wymowa przemawiającego tam z kazalnicy l’abbégo Lamkowskiego, ani gdy wspomnienie l’abbégo wygnało z ich roz-