Pawełek, który ani osoby pokrzywdzonego, ani zadanej przez się krzywdy nie był dotąd w najmniejszej mierze zauważał, zdziwiony spojrzał na pytającego. Groźna przecież i srodze rozgniewana mina jegomości z sumiastemi wąsami, tak zaciekawiła go i rozśmieszyła, że chcąc dowiedzieć się o dalszym ciągu awantury, z grzecznym ukłonem i uśmiechem, odpowiedział:
— Do usług pańskich, nazywam się Paweł Pompaliński.
Niby dotknięcie różczki czarnoksięzkiej, brzmienie wymówionego nazwiska przeobraziło do gruntu całą powierzchowność, jak zapewne i cały chwilowy nastrój moralny niemłodego jegomości. Zmarszczone czoło jego rozpogodziło się, oczy zajaśniały błogiem jakiemś, miękkiem światłem, nastroszone wąsy opadły w dół, pod wpływem bardzo przyjemnego uśmiechu, który rozszerzył mu wargi, groźnie wyprostowana postać schyliła się w nadzwyczaj uprzejmym, nadzwyczaj pospiesznie oddanym ukłonie.
— A! zaczął, bardzo przepraszam... nie wiedziałem, doprawdy nie wiedziałem... bardzo mi miło... bardzo mi przyjemnie...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.